niedziela, 11 stycznia 2009
Poznajcie Marylę. Maryla ma 64 lata, troje dzieci i jak widać nieźle się trzyma. Maryla jest jedną z bohaterek moich koszmarów, a także nieświadomą sprawczynią zamachu na moje życie. Pamiętam jakby to było wczoraj - wyczerpana intelektualnie po x-godzinach filozoficznych dysput stałam na przystanku naiwnie licząc na to, że autobus przyjedzie punktualnie. Autobusy jak to autobusy, rzadko są punktualne. Niby jest się na to przygotowanym, ale nadzieja pozostaje. Machinalnie przeglądałam okładki czasopism znajdujących się na wystawie kiosku stojącego nieopodal. Aż tu nagle mój wzrok zatrzymał się na okładce z której spoglądała blondwłosa panna, której twarz nijak nie pasowała do żadnej z dotychczas mi znanych. Przebiegłam wzrokiem nagłówki z okładki w poszukiwaniu nazwiska tejże panny. Znalazłam. Rodowicz. Sucha bułka, którą jadłam stanęła mi w gardle. Krztusząc się usiłowałam uporządkować kotłujące się w mojej głowie myśli i z godną filozofa logiką podsumować fakty. 1) Z okładki miesięcznika "Dobre rady" za 1,5 zł spogląda na mnie dziewczyna wyglądająca na młodszą ode mnie, która okazuje się być sześćdziesięcioczteroletnią Marylą Rodowicz (?!). 2) Marylę Rodowicz można obejrzeć kilka razy w tygodniu w TV. Wygląda tam staro i na pewno nie jaro. 3) Po jaką cholerę zmieniać kogoś nie do poznania, skoro WSZYSCY wiemy jak wygląda naprawdę. A wygląda tak: 4) Czy gazecie za 1,5 pln w ogóle opłaca zatrudniać grafika, który aż tak by ją wyretuszował? Uciekłam z miejsca wypadku. Miesiąc temu dwudziestoletnia Maryla ponownie do mnie wróciła i tym razem mogłam przyjrzeć się także zawartości artykułu "Męża nigdy nie krytykuję". I znowu zaczęłam się zastanawiać. Po co retuszować nie do poznania okładkę kiedy w środku są zdjęcia bez retuszu? Logika rządząca magazynami dla pań, które wiedzę o tym "Jak przeżyć zdradę przyjaciółki" czerpią z gazety nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Zrobiłam zdjęcie okładki na pamiątkę i umieściłam czasopismo w kartonie z napisem "makulatura". Nie mam nic do photoshopa. Wręcz przeciwnie. Jestem estetką i lubię rzeczy ładne. Kiedy oglądam sesje z Vouge czy CKM, to nie po to, aby z bliska przyjrzeć się cellulitis na udach modelek. Chce zobaczyć ładne osoby, w ładnych ubraniach i makijażach. Dlaczego wtedy photoshop mi nie przeszkadza? 1) Zwykle potrafię poznać osoby fotografowane 2) Nie pokazują mi się codziennie w swojej naturalnej krasie, więc nawet nie mogę wskazać na nie palcem i powiedzieć "To nieprawda, wcale tak nie wyglądasz". 3) Osoby te zarabiają wyglądem. I dobrze. Każdy robi to co umie. Kupuję krem za 240 pln, bo chcę wyglądać jak one. Niech walczą o swój nieskalany wizerunek. W głębi duszy nawet podziwiam ich samozaparcie do tego aby nawet na spacer z psem wyruszać w pełnej krasie. Może i są brzydkie. Może i maja trądzik i krzywe nogi. Co mi tam, dam się nabrać. Maryla mnie oszukała. W środku magazynu znalazły się zdjęcia, na których wygląda zwyczajnie. Tak jak Maryla wyglądaćpowinna. Miała zmarszczki i podwójny podbródek. Po co więc ten cały retusz? Czar trwał krótko - prysł po zajrzeniu do środka. A niesmak pozostał. Na długo. Do dzisiaj łudzę się, że Maryla o całym zajściu nie wiedziała, a pan grafik chciał po prostu zasłużyć na premię i pokazać co potrafi. Tylko czy rzeczywiście w photoshopie chodzi o zmianę rysów twarzy nie do poznania? Tuż przed Świętami zostałam zmuszona do zrobienia sobie zdjęcia legitymacyjnego. Pod wpływem impulsu, weszłam do pierwszego z brzegu zakładu fotograficznego i poprosiłam o takową usługę. Siedzieliśmy sobie z panem pseudofotografem w małym białym pokoiku. Pan pseudofotograf: To może się pani uśmiechnie? Ja: [podnoszę kąciki ust] Pan pseudofotograf: Ale tak żeby pokazać zęby. Ja: Jest pan pewien, że na zdjęciu legitymacyjnym konieczne jest pokazanie zębów? Pan pseudofotograf: No nie, ale to ładnie wygląda. Ja: A mogę wyglądać nieładnie? Jak ja? Pan pseudofotograf: No dobrze Pan pseudofotograf: Jak pani poczeka piętnaście minut, to panią wyretuszuję. Ja: A co chciałby pan we mnie retuszować przez piętnaście minut? Pan pseudofotograf: No nie wiem. [wzrusza ramionami]. Teraz każdy chce. Ja: To ja nie chcę. KONIEC Porozmawiałam o tej sytuacji z roślinką. Stwierdziła, że gdyby dołączała zdjęcie do CV, to na pewno by je wyretuszowała. Po powrocie do domu dopadły mnie wątpliwości. W końcu moje zdjęcie zostanie użyte tylko raz, w legitymacji, ale... Przyjrzałam się fotografii dokładnie. Włosy rzeczywiście jakoś tak dziwnie sterczą, a po oczach widać, że mam lepsze rzeczy do roboty niż sen. Ale słowo się rzekło. Koszmar z Marylą w roli głównej czasami do mnie powraca. Mam dwadzieścia jeden lat, a kobieta, która mogłaby być moją babcią wygląda młodziej, ładniej, lepiej. Jest super. Wstaję w środku nocy i wypatruję zmarszczek.
poniedziałek, 17 listopada 2008
Zima się zbliża. Warto "zabespieczyć" się przed grypą.
Pozdrowienia dla Pań farmaceutek z apteki na Starym Rynku. Za poprawę humoru. Jak widać wyższe wykształcenie nie zawsze zobowiązuje.
niedziela, 16 listopada 2008
![]()
Przeglądając listopadowy "Press" trafiłam na ciekawą reklamę piór firmy "Parker". Przedstawia ona wyrwana kartkę z notesu, na której widać Tima Burtona, postacie z jego filmów (m.in. Żukosoczek, Edward Nożycoręki i Gnijąca Panna Młoda) oraz bardzo charakterystyczne dla jego stylu rysunki. Całość sygnowana jest hasłem "Napisz własną historię". Grupą docelową reklamy są osoby w wieku 25 lat i więcej, ze średnim wykształceniem i takimi też dochodami. Prezentowane w reklamie pióro to model Sonnet z wykończeniem Ciselé, wart jedyne 779 PLN. Mega burżujski opis pióra: "Współczesna elegancja kolekcji SONNET, świetny styl i nowoczesne wykończenia zgodne z dziedzictwem PARKERA, uosobione w perfekcyjnym nacięciu na stalówce z 18-karatowego złota, napawającego dumą (!?) klipsu w kształcie strzały i doskonałym wyważeniu pióra". I tu pojawia się pytanie. Czy przeciętny trzydziestokilkulatek ze średnimi dochodami jest sobie wstanie pozwolić na takie pióro? Jak myślicie? Bonus na koniec - na stronie Parkera można znaleźć "symulator pisma Parkera" i przez chwilę poczuć się pięknym, młodym i bogatym ;)
czwartek, 02 października 2008
Poczta Polska inspiruje mnie od zawsze. Dzięki niej wiem jak powinnam się zachować kiedy ktoś przerywa mi śniadanie, ona odkryła przede mną prawdziwe znaczenie słowa 'priorytet', wreszcie nie pozwala zapomnieć, że w Polsce istnieje tylko jeden słuszny doręczyciel listów. Zupełnie przypadkowo znalazłam się dziś na stronie PP. Wtedy to mym oczom ukazał się napis "Zapraszamy na przetarg na przedmioty z niedoręczalnych przesyłek pocztowych!" Wiedziona kobiecym instynktem postanowiłam bliżej przyjrzeć sie tej sprawie i kliknąć "więcej". Niedoręczalna przesyłka to najprościej rzecz ujmując przesyłka, która nie dotarła do adresata (np. adresat umarł, wyprowadził się, odmówił jej przyjęcia), a nie mogła wrócić do nadawcy, gdyż nie podał on adresu zwrotnego. Tak osamotniona paczka ląduje na Wydziale Niedoręczalnych Przesyłek w Koluszkach, a stamtąd wędruje wprost do nowych właścicieli (w ramach licytacji sumnie zwanej przetargiem). A cóż ludzie sobie przesyłają? Różności :) Jeszcze ciekawsze są określenia nadane przez panów i panie z PP. A o to w co np. możemy zaopatrzyć się na takiej wyprzedaży:
Dobranoc.
czwartek, 18 września 2008
![]() Osobiście uważam, że HBO jest stacją, która kręci najlepsze seriale. Wystarczy spojrzeć na "Rodzinę Soprano", "Seks w wielkim mieście", "Kompanię Braci", "Sześć stóp pod ziemią" czy też "Carnivale". Każdy perfekcyjnie zrealizowany. Co prawda Showtime emituje "Dextera" i "Californication", ale pamiętajmy, że kiedy powstawał pierwszy odcinek "Dextera", HBO kończyło emisję piątego już sezonu "Rodziny Soprano". O czymś to świadczy. 7 września świat ujrzał najnowszą produkcję HBO - "True Blood". Jak można się domyśleć serial opowiada o wampirach. Ale nie o byle jakich. Wampiry z "True Blood" ujawniły się i poprzez organizację "Vampires League of America" żądają tych samych praw co ludzie. A wszystko przez wymyślony przez Japończyków (jakżeby inaczej) specyfik - syntetyczną krew, sprzedawaną w supermarketach, która zaspokaja wampirzy głód. Główną bohaterką serialu jest kelnerka Sookie (?!), która potrafi czytać w myślach i której życie zmienia się diametralnie kiedy ratuje z opresji przystojnego (powiedzmy) wampira Billa. Dwa pierwsze odcinki, które się ukazały skupiają się głównie na chemii między Sookie (uwielbiam to imię), a Billem. Wiadomo, że kiedyś zrobią coś poważniejszego niż trzymanie się za rękę, ale twórcy przeciągają ten moment niemiłosiernie ;) Ale nie o treści chciałam pisać, a o potencjale serialu. Zważywszy na wampirzą tematykę, przez którą połowa widzów HBO skreśli produkcję nawet bez obejrzenia chociażby jednego odcinka oraz hardcorowe (jak na TV) sceny seksu, serial rekordów popularności nie pobije. Przypomina mi trochę "Carnivale", które było serialem genialnym, ale niestety zbyt metaforycznym i górnolotnym dla przeciętnego amerykańskiego widza. Przypomnę jaki był koniec tego serialu: Zamiast sześciu serii nakręcono dwie, a produkcję zakończono po chyba najbardziej emocjonującej scenie obu serii razem wziętych. Dużo wątków nie doczekało się rozwiązania, a widzowie obeszli się ze smakiem. Oglądalność pierwszego odcinka była tragiczna - przed telewizorami zasiadło jedynie 1,4 mln widzów (dla porównania pierwszy odcinek odświeżonego "Beverly Hills 90210" obejrzało 4,9 mln osób; oglądalności pierwszego odcinka "House" /14,77 mln/ nie biorę nawet pod uwagę - w końcu FOX to telewizja ogólnokrajowa). HBO wymyśliło jednak jak podwyższyć tę liczbę. Z racji tego, że każdy odcinek emitowany jest kilkukrotnie stacja sumuje wyniki otrzymując w ten sposób nawet ponad 4 mln widownię. W HBO działa potężne lobby wspierające "True Blood" (podejrzewam, że to scjentolodzy) - okazało się, ze pomimo średnich wyników (drugi odcinek obejrzało 400 tys. osób więcej) już zamówiono drugi sezon serialu. A czy serial warto oglądać? Poniżej moja subiektywna ocena: Czołówka: Moim zdaniem jedna z najlepszych jakie kiedykolwiek powstały. Klimat rodem z "Urodzonych morderców". Od obejrzenia pierwszego odcinka minęły 3 dni, a ja nadal nucę muzykę z opening credits. To trzeba obejrzeć: Klimat serialu: Typowe południowoamerykańskie miasteczko: szeryf, który zna imię i życiorys każdego mieszkańca, bar w którym miejscowa elita grywa w bilard, śpiewny akcent. Dodajcie trochę kryminału, trochę romansu, dużo typowego mrocznego wampirycznego klimatu). Dla mnie fantastyczny (Ale ja jestem dziwna - do dziś oglądam "Czarodziejkę z Księżyca). Wyobraźcie sobie taką scenę: Wspomniana kelnerka i wampir siedzą przy jednym stoliku. Patrzą sobie w oczy. On seksownym niskim głosem mówi: "Sookie... To niezwykłe imię... Sookie...". Nie da się nie wybuchnąć śmiechem. Podoba mi się to, że twórcy traktują serial z takim dystansem. Możliwe, że się mylę i to było na poważnie. Zobaczcie i podzielcie się ze mną swoją opinią. Dodatkowo smaczki obyczajowe, typu aluzje do adopcyjnych skłonności Angeliny Jolie ("Angelina adopts vampire baby" - mega dobre) i mała prywata w wykonaniu HBO (dziecko jednej z bohaterek chce oglądać ten program, a Sookie określa Billa jako przystojnego w stylu bohaterów z TCM - obie stacje należą do grupy medialnej Time Warner). Aktorstwo: Sookie - wspomniałam już, że uwielbiam to imię? Anna Paquin, aktorka odtwarzająca tę rolę to nie byle kto. W końcu ma już Oskara (za "Fortepian"). W serialu gra postać dziwną, typu najpierw zrobię, a później pomyślę. Trochę irytuje (zachowuje się jak 16-nastolatka przezywająca swoją pierwszą miłość). No i ten akcent (chwilami, zwłaszcza kiedy szybko mówi, mam wrażenie, że się zaraz udusi). No ale niektórym może się spodobać. Ogólnie sprawia wrażenie osoby z problemami natury psychicznej. Ben - moim zdaniem średnio przystojny jak na wampira za którym każda dziewczyna pójdzie w ogień. Dodatkowo sprawia wrażenie śmiertelnie poważnego (w odcinku, który wyciekł uśmiecha się - szkoda, że w oficjalnej wersji to wycięli). Ale powiedzmy, że coś magnetycznego w sobie ma. Może chodzi o to spojrzenie "spode łba"? Reszta: Mamy do czynienia z galerią naprawdę ciekawych drugoplanowych postaci. Tara - przyjaciółka Sookie o naprawdę ciętym języku, wnosi dużo radości do serialu. Jason (brat Sookie) - zwykle uprawia seks, więcej o nim na razie powiedzieć nie można. Lafayette - kucharz-gej (kolejna radosna postać). Muzyka: Naprawdę dobrze dopasowana do akcji serialu. Kiedy ma być romantycznie to tak właśnie jest. Dużo gitarowego grania. To lubię. Inne: To, że Sookie słyszy myśli innych to bardzo dobry pomysł. Wypada fenomenalnie zwłaszcza w scenie kiedy to wiadoma para spotyka się po raz drugi w barze. Myśli bardzo dobrze i głośno ilustrują rzeczywiste sądy ludzi. Naprawdę efektowne. Warto dodać, że twórcą serialu jest Allan Bell, scenarzysta "American Beauty" i pomysłodawca "Sześciu stóp pod ziemią". Klasa sama w sobie. Nie sugerujcie się jednak tymi tytułami, bowiem z "True Blood" nie mają niczego wspólnego. Serio. Czy warto go obejrzeć? Cóż. Drugi odcinek jest dużo lepszy od pierwszego. Dlatego polecam obejrzeć obydwa, a dopiero później wyrobić sobie o nim opinię. Nie natnijcie się jednak na krążącą w sieci wersję nieoficjalną. W wersji emitowanej w TV kilka scen wycięto, kilka dodano, a aktorka która grała Tarę, została wymieniona na dużo lepszą. Ten serial albo się polubi, albo od razu odrzuci. Ja polubiłam i obejrzę do końca.
niedziela, 24 sierpnia 2008
[REC] reklamowany jest jako kolejny po "Labiryncie Fauna" i "Sierocińcu" fenomen hiszpańskiego kina grozy. Jeśli jednak spodziewacie się czegoś w rodzaju wspomnianych filmów czeka Was wielki zawód, bowiem [REC] oprócz kraju powstania nie ma z nimi nic wspólnego.
wtorek, 12 sierpnia 2008
Pełna mobilizacja: część druga. Będę pisać często. Codziennie. Albo nawet rano i wieczorem. Albo lepiej: rano, wieczorem i jeszcze w czasie przerwy obiadowej. Potrafię się przecież zmotywować, prawda? ;) Filmy, które będę prezentować przez kolejne trzy wpisy to tzw. druga serii "The Hire". Jej producentami wykonawczymi oprócz Davida Finchera byli bracia Ridley i Tony Scott, co wpłynęło na zmianę klimatu filmów - nie znajdziemy już tu tkliwych dramatów, a raczej typowe kino akcji (w dobrym tego słowa znaczeniu) "Ticker" - Joe Carnahan ("As w rękawie", "Na tropie zła") Kierowca przewozi tajemniczego mężczyznę z równie tajemniczą walizką. Ściga ich helikopter, który za wszelką cenę chce ich zestrzelić. Motywem przewodnim filmu jest pytanie "Ile jest warte życie jednego człowieka?" Joe Carnahan jest niewątpliwie najmniej znanym reżyserem spośród wszystkich, którym powierzono realizację filmów z serii. Sama jego twórczości nie znam w ogóle, ale to co znalazłam w sieci pozwala mi stwierdzić, że "Ticker" nie odbiega znacznie stylem od reszty jego filmów. Carnahan był współautorem scenariusza i ze swojej roli wywiązał się znakomicie. "Ticker" jest moim zdaniem bardzo dobrym połączeniem filmu akcji z dramatem, co wcale nie często się udaje. Uwagę z pewnością przyciągają świetne i dynamiczne zdjęcia autorstwa Mauro Fiore, operatora w takich filmach jak "Dzień Próby", "Łzy słońca" czy też "Wyspa". Kręcenie z ręki po raz kolejny okazało się strzałem w dziesiątkę. Kolejnym elementem budującym klimat filmu jest muzyka skomponowana przez Clinta Mansella etatowego współpracownika Darrena Aronofsky'ego, autora partytur m.in. do filmów "Pi", "Requiem dla snu", "Źródło" oraz takich perełek jak "Doom" i "Bunkier" ;) Muzyka dobrze ilustruje wydarzenia i świetnie komponuje się z wszelakiego rodzaju użytym w filmie "pikaniem". Rolę mężczyzny przewożącego walizkę zagrał Don Cheadle, znany z takich filmów jak "Traffic", "Hotel Ruanda", wszystkie części "Ocean's" oraz fenomenalnego "Miasta Gniewu". Odsadę filmu zasilił także F. Murray Abraham, czyli mistrz ról drugoplanowych (wyjątek stanowi Salieri z "Amadeusza"), którego mogliśmy obejrzeć m.in. w filmach "Jej wysokość Afrodyta" i "Imię róży". Jesli komuś nie przeszkadza patos w stylu: "Oddam życie dla dobra narodu" to film mu się spodoba. "Ticker" jest sprawnie nakręcony (genialne pierwsze ujęcie ze spadającymi nabojami) i cały czas trzyma w napięciu. Duży plus za muzykę idealnie stapiającą się z akcją i aktorstwo. Myśle, że Don Cheadle już wkrótce może znaleźć się w pierwszej lidze afroamerykańskich aktorów (jestem mega poprawna politycznie :D). Aspekt promocyjny: BMW jest nie tylko niezniszczalne (nawet serie strzałów z helikoptera nie dadzą mu rady), ale także wyposażone w szereg funkcji ułatwiających przetrwanie, jak chociażby tworzenie zasłony pyłowej. Helikopter w starciu z BMW nie ma żadnych szans. Ponadto producenci znaleźli ciekawy sposób na przypomnienie nam o samochodowym zabezpieczeniu - dopóki drzwi pozostaną otwarte, dopóty "pikanie" nie da nam spokoju. Prezentacja funkcjonalności została genialnie wpleciona w akcję filmu i osobiście nadal pozostaje pod wrażeniem uroku tkwiącego w prostocie tego pomysłu. Logo widoczne umiarkowanie często. Czy również uważacie, że w filmie zaprezentowano jak do tej pory jeden z ładniejszych modeli? :) THE END El FIN KONIEC Nareszcie.
poniedziałek, 28 lipca 2008
Mam mocne postanowienie poprawy. Będę pisać krócej, ale za to częściej. Z korzyścią dla wszystkich. Cudownie! Fantastycznie! Wspaniale! Podnoszę rzucone w moją stronę: kwiaty, słodycze, bieliznę (?!). Korzystając ze wszechobecnej euforii przejdźmy do omówienia kolejnych filmów z serii "The Hire" "Star" - Guy Ritchie ("Porachunki", "Przekręt", Rewolwer") Kierowca przewozi arogancką gwiazdę. Postanawia dać jej nauczkę. Guy Ritchie sam napisał scenariusz do filmu i zapewne nieprzypadkowo główną rolę zagrała w nim jego żona. Madonna pokazała, że ma do siebie spory dystans i właściwie zagrała mocno przerysowaną (mam nadzieję) samą siebie. Reżyser podkreślał, że nie chciał nakręcić kolejnego Bonda, a raczej coś co pozwoliłoby wykorzystać komediowy potencjał aktorów. Udało to mu się w stu procentach. Zabawne są zarówno dialogi, sama historia jak i gra aktorów. Bezsprzecznie Ritchie nakręcił jeden z lepszych odcinków serii. Także jako jedyny potraktował bardzo serio hasło przewodnie, czyli "BMW recommends that you always wear your seatbelt" :-) Dużym atutem filmu jest muzyka. Twórcy postawili na utwory znane i lubiane - "Song 2" Blur i "Ride of the Valkyries" Wagnera, który pojawił się w niezliczonej ilości filmów, m.in. w "Czasie Apokalipsy" Coppoli i "8 i pół" Felliniego. Utwór rozpoczynający film to z kolei dzieło grupy Primal Scream. Montażem zajął się Tom Muldon znany m.in. z filmów "Transformers" czy "Bad Boys 2", zdjęcia zaś efekt pracy Christophera Soosa, który zasłynął jako twórca kliku klipów The Offspring, Davida Bowiego i Smashing Pumpkins. Aspekt promocyjny: Logo BMW widoczne pod wszelkimi możliwymi kątami i ze wszystkich możliwych stron. "Star" jest z pewnością najbardziej znanym filmem z całej serii. "The Powder Keg" - Alejandro González Iñárritu ("Amores Perros", "21 Gramów", "Babel") Kierowca musi uratować i wywieźć z Kolumbii, dziennikarza wojennego, który był światkiem masakry dokonanej na cywilach. Alejandro González Iñárritu to jeden z najciekawszych współczesnych reżyserów. Każdy z jego filmów jest bardzo dobrze przyjmowany zarówno przez krytyków jak i widzów. Jest specjalistą od opowiadania o uczuciach bez popadania w melodramatyczny czy też moralizatorski ton. Osobiście uwielbiam sposób w jaki obrazuje w swoich filmach kłótnie. Jeśli widzieliście "Babel", porównajcie sobie scenę kłótni w samochodzie z tą z "The Powder Keg", a będziecie wiedzieć o co mi chodzi. González Iñárritu zawsze bardzo angażuje się w proces powstawania swojego filmu, oprócz wyreżyserowania "The Powder Keg" zajął się m.in. montażem (wspólnie z Luisem Carballarem, montażystą "Amores Perros") oraz napisał scenariusz (wspólnie z Guillermo Arriga, z którym współpracował przy wszystkich swoich filmach). Pierwszym co rzuca się w oczy podczas oglądania filmu są fantastyczne zdjęcia. Dzięki filmowaniu kamerą trzymaną w ręce udało się uzyskać efekt kręconego na gorąco dokumentu. Niesamowity nastrój tworzy także wręcz nienaturalnie zimna tonacja filmu. Zdjęcia są dziełem utytułowanego operatora, Roberta Richardsona (m.in. "Pluton", "JFK", "Urodzeni Mordercy", "Kill Bill", "Aviator"). Ogromy akcent w filmie położono na muzykę. Jej autorem jest Harry Gregson Williams, współpracownik samego Hansa Zimmera, autor ścieżek dźwiękowych m.in do filmów "Shrek", "Telefon", "Człowiek w Ogniu" czy "Opowieści z Narnii". W filmie możemy usłyszeć balladę "Una Palabra", którą wykonuje Carlos Varela (została ona użyta także w finale "Człowieka w Ogniu") oraz utwór "Meditacion #9" autorstwa Sebastiana Escofeta. Dużym plusem filmu jest również znakomite aktorstwo. W rolę postrzelonego dziennikarza wcielił się ulubieniec Larsa von Triera, Stellan Skarsgård, najbardziej znany z takich filmów jak "Przełamując fale", "Tańcząc w ciemnościach" i "Dogville". Matkę fotografa zagrała Lois Smith ("Upadek", "Przed egzekucją", "Raport Mniejszości"). Oglądając ten film zupełnie zapomina się o tym, że został nakręcony dla celów reklamowych. Opisana historia niesamowicie wzrusza (tak, prawie się popłakałam) i daje do myślenia. O czym właściwie jest ten film? O uczuciu łączącym matkę i syna, o tym jak handel narkotykami wykańcza Kolumbię, o roli fotografa w konfliktach wojskowych. Ciężko znaleźć właściwa odpowiedź. "The Powder Keg" jest na pewno świetnym przykładem na to, że aby pokazać przejmującą historię wystarczy jedynie 8 minut. Ponadto jest jednym z moich ulubionych filmów z całej serii. Ciekawostka: Masakra z początku filmu inspirowana jest rzeczywistym wydarzeniem - w 1995 w Aguas Blancas w Meksyku rozstrzelano siedemnastu farmerów. Aspekt promocyjny: Logo jest widoczne, ale nie gra głównej roli - przez rozedrgane zdjęcia właściwie ciężko się na nim skupić. To by było na tyle. Hura! Udało się! Wpis da się przeczytać w mniej niż dwie godziny ;-) Adios
niedziela, 20 lipca 2008
Kupno samochodu marki BMW to wydatek rzędu kilkuset tysięcy dolarów.
Nietrudno się domyślić, że aby skłonić do zakupu takiego auta nie
wystarczy zwykła reklama. Potrzebne jest coś więcej. Coś eleganckiego,
subtelnego i nienachalnego. Aby dotrzeć do tak
zdefiniowanego targetu, spece od promocji BMW postanowili stworzyć
nową jakość - wyprodukować filmy, które ukazywałyby zalety samochodów
marki BMW w sposób nienachalny i naturalny oraz udostępnić je w
Internecie. Tak zwany product placement pełną parą. Oczywiście z tego
typu marketingiem mieliśmy do czynienia już wcześniej (patrz Renata
Dancewicz i jej riposta na słowa "Mówiła Pani, że nie nosi stanika" w
filmie "Tato" - "Ale ten jest od Triumpha. Nie mogłam sie oprzeć, choć
jest trochę za mały"), ale nigdy nie na taką skalę.
Film nakręcony przez Frankenheimera to przykład typowego kina
akcji. Mamy tu strzelaninę, szaleńczy pościg, a na końcu nawet potężny
wybuch. Obsada aktorska nie budzi większych emocji, ale za to ekipa
realizacyjna to już znane w branży filmowej postacie. Scenariusz do
filmu napisał Andrew Kevin Walker ("Siedem", "Jeździec bez głowy",
"Osiem milimetrów"), a za zdjęcia odpowiada Newton Thomas Singel
("Podejrzani", "X-Men", "Superman:Powrót") - wyreżyserował także dwa
odcinki popularnego serialu "Dr House". "Chosen" był pierwszym filmem, który Ang Lee nakręcił po "Przyczajonym Tygrysie, Ukrytym Smoku". Podobnie jak swój poprzednik i to dzieło zachwyca choreografią. Samochody w filmie zdają się tańczyć w jakimś zmotoryzowanym balecie. Właściwie sama scena pościgu jest moim zdaniem jedną z najciekawszych scen tego typu jakąkolwiek nakręcono. Jak stwierdził sam reżyser, aby widz
mógł dobrze wczuć się w emocje bohaterów konieczne są częste zbliżenia
na ich twarze i tych rzeczywiście w filmie nie brakuje. Aktorzy grają
głównie twarzą, co wymuszone jest także przez samą tematykę filmu i
związaną z nią ubogą listą dialogową. Warto zwrócić uwagę na muzykę,
która w niezwykły sposób buduje klimat filmu. Jej autorem jest Michael
Danna, twórca ścieżek dźwiękowych m.in do filmów "Capote", "Mała Miss",
"Przerwana lekcja muzyki" i "Na fali". Znany jest także jako kompozytor
utworu "The Blood of Cuchulainn" z filmu "Święci z Bostonu") Uwaga SPOILER: na plastrze, który chłopiec daje Kierowcy widnieje Hulk,
tytułowy bohater kolejnego reżyserowanego przez Anga Lee filmu - taka
mała prywata :-) Koniec SPOILERA "The
Follow" odbiega klimatem od poprzednich filmów z serii. Nie
doświadczymy tu żadnego pościgu i strzelaniny, ale za to dowiemy się
jak skutecznie śledzić podejrzane o niewierność żony. Jak zauważył
reżyser w filmach muzyka jest zwykle tłem do rozgrywających sie
wydarzeń, sam w swoim dziele odwrócił proporcje. Muzyka w tym filmie
wysuwa się na pierwszy plan, idealnie współgrając z obrazem i tworząc
niesamowity nastrój. A utworem o którym mowa jest "Mi Unicornio Azul"
Mercedes Sosa i Charly Garcia. "The
Follow" ma zdecydowanie najmocniejszą obsadę aktorską spośród
wszystkich filmów pierwszej serii. Zazdrosnego męża zagrał Mickey
Rourke ("9 i pół tygodnia", "Harry Angel", "Sin City"), a zleceniodawcę
Forest Whitaker ("Ostatni król Szkocji", "Azyl", "Telefon"). W postać
żony wcieliła się brazylijska modelka Adriana Lima. A w kolejnym poście z serii "Co słychać u BMW" przeczytacie m.in. - o tym dlaczego warto zapinać pasy - o genialnym epizodzie Marilyn Mansona - o tym czemu James Brown zawdzięczał swój sukces i bogactwo :) Hasta la vista!
sobota, 12 lipca 2008
"I'm only happy when it rains Filmy: oglądam, krytykuję, kręcę i montuję Muzyka: Arystoteles pisał, że wpływa na uszlachetnienie obyczajów. Na wszelki wypadek nie tylko śpiewam, ale i sobie przygrywam na gitarze (w bliskiej przyszłości także na basie). Myślę, że najdalej do końca roku osiągnę poziom Janko Muzykanta. Filozofia: Staram się jak mogę, ale moje uczucie względem niej nadal pozostaje nieodwzajemnione. Nie znam się na niczym. Chaos ma swój urok, prawda? A blog będzie o filmach. I o muzyce. I o filozofii. I trochę o reklamie. To będzie taki blog kulturalny, o! Bo jak coś jest od wszystkiego to jest do niczego. Fajnie. "Wierność jest dla życia uczuciowego tym, czym stabilizacja dla życia intelektu - mianowicie przyznaniem się do niepowodzenia" (The Picture of Dorian Gray). No cóż, z Oscarem Wilde polemizować nie będę. Ciężko być intelektualistką w tych okrutnych czasach ;-) Oficjalny start:
|
Zakładki:
Co słychać u znajomych
Co słychać w Internecie
|